The Dandy – nie tylko dla modnisiów

Wśród zeszłorocznych premier jest kilka zapachów, o których zrobiło się nieco głośniej. A jednym z nich jest niewątpliwie The Dandy angielskiej marki Penhaligon’s. Za skomponowanie tych perfum odpowiedzialny jest Fabrice Pellegrin, znany między innymi z Azzaro – Wanted i Just Cavalli Roberto Cavalli’ego oraz obszernej współpracy z diptyque. W prezentowanym dziś pachnidle Francuz eksploruje zaś motyw niekończącej się nocy pełnej zabaw. Przygaszone klubowe światła, jazzowa trąbka i fortepian, a do tego szklaneczka czegoś mocniejszego. Bez strachu zanurzmy się więc w tę fantazję i przekonajmy jakie oblicze skrywa przed nami The Dandy.  

     Dość intrygująco, początek recenzowanych perfum jest wyraźnie owocowy. Stali czytelnicy bloga wiedzą, że nie jestem miłośnikiem owocowych kompozycji, jednak dzieło Penhaligon’s wcale się do nich nie zalicza. Zdominowane jest przez wątek alkoholowy (o nim za chwilę), natomiast obecność w jego głowie maliny, ciekawie przełamuje ten akord. Dzięki niej otwarcie jest lekko słodkie. Zaznaczę jednak, że sama malina nie jest tu jakoś specjalnie ewidentna. Buduje jednak owocowy klimat pierwszej fazy zapachu. Której aromat może też trochę kojarzyć się z tradycyjnym polskim suszem. Z tym, że w stworzonym przez Fabrice’a Pellegrin’a pachnidle odnajdziemy też nieco cytrusów. A konkretnie bergamotkę i cytrynę.  Ich obecność sprawia, że otwarcie The Dandy nabiera więcej dynamiki. Jest bardziej jazzy.

     Wspomniałem wcześniej o wątku alkoholowym. I rzeczywiście, w sercu opisywanego zapachu kluczową rolę odgrywa nuta whisky. Zresztą nie tylko w sercu, jej aromat wyczuwalny jest bowiem we wszystkich fazach prezentowanych perfum. Z tym, że w tej środkowej został on najsilniej wyeksponowany. I znowu, nie lubię woni whisky. A jednak w The Dandy, w zestawieniu z akordem owocowym, ma ona w sobie coś ciekawego. Zgadzam się z Marcinem Budzykiem z Nez de Luxe, że kojarzyć się może z koniakiem. A koniak już lubię bardzo. Dodatkowo, trunek, którego uświadczymy w dziele Penhaligon’s leżakował w dębowych beczkach. W sercu kompozycji pojawia się bowiem również drzewna nuta dębu. Której towarzyszy jeszcze cedr. W efekcie środkowa faza recenzowanych perfum sprawia wrażenie zarazem męskiej, jak i eleganckiej. A przy tym jej aromat nie jest ciężki. Ma jednak w sobie coś wieczorowego, tak jak zakładali producenci. Roztacza też aurę luksusu i dekadencji. Która trwa również w bazie zapachu. Gdzie do olfaktorycznego spektrum The Dandy dołącza paczula. Jej obecność potęguje wieczorowy klimat kompozycji. Niesie bowiem ze sobą charakterystyczne wrażenie mroku. A także coś ziemistego. Warto przy tym wspomnieć, że tworząc opisywane pachnidło Fabrice Pellegrin sięgnął po opatentowaną przez Firmenich aromamolekułę Clearwood, która, choć paczulowa, zawiera w sobie mniej akcentów słodkich oraz skórzanych. Z tym, że te pierwsze i tak pojawiają się w końcówce zapachu. Mają jednak bardziej żywiczny wydźwięk, ostatnia faza zapachu uzupełniona bowiem została Ambroxanem.

     Poświęćmy teraz chwilę uwagi parametrom użytkowym The Dandy. A te są moim zdaniem nieco rozczarowujące. Jeśli chodzi o projekcję, to w przypadku naszego dzisiejszego bohatera nie jest ona zbyt intensywna. Określiłbym ją jako poniżej średniej. Choć zapach sam w sobie nie jest ciężki, to jednak trzyma się bliżej skóry. Natomiast jego trwałość jest przeciętna. W moim wypadku aromat tych perfum znikał ze skóry mniej więcej po upływie 5-7 godzin od aplikacji. A musimy przy tym pamiętać, że mamy tu do czynienia z wodą perfumowaną.

     Co do zasady lubię design flakonów marki Penhaligon’s. Jednak i wśród nich zdarzają się lepsze i gorsze wzory. Przy czym ten należący do naszego dzisiejszego bohatera zdecydowanie zaliczam do tych pierwszych. Z kilku względów. Przede wszystkim połączenie barw czerni i złota nadało mu bardzo eleganckiego wyglądu. Do tego etykieta jest według mnie stylizowana na lata dwudzieste XX wieku, co dodatkowo nadaje jej atrakcyjności. Wyczytać z niej możemy zaś nazwę zapachu, jego producenta oraz koncentrację. W ogólny klimat tego wzoru dobrze wpisuje się również zamknięta we flakonie złocista ciecz. A także będąca znakiem rozpoznawczym brytyjskiej marki, kokarda umieszczona na szyjce butelki. Przy czym w przypadku opisywanego dziś pachnidła ma ona kolor czarny, ze złotymi brzegami. Spójność kompozycji jest więc zachowana w najmniejszym szczególe.      

     Choć The Dandy może nie podbiły mojego serca, to jednak nie mogę odmówić im pewnego uroku. Perfumy te skonstruowane są bowiem naprawdę ciekawie. Połączenie whisky i nut owocowych zaserwowane na drzewnym tle dało bardzo dobry efekt. Niszowy, a zarazem przystępny. Dzieło Penhaligon’s nie jest pachnidłem jedynie dla koneserów. Jego elegancki charakter sprawia, że sprawdzi się podczas wielu (bardziej formalnych) okazji. Osobiście najbardziej pasuje mi zaś do takich, podczas których założyć można aksamitną marynarkę (na przykład taką, jaką ma na sobie David Beckham w słynnej reklamie Haig Club Whisky). Mimo wyraźnego wątku alkoholowego The Dandy ma w sobie bowiem również coś jedwabiście gładkiego. Może to efekt wspomnianej owocowej słodyczy, na pewno jednak całość jest na swój sposób… hmm… przytulna? Co ważne, posiada też wyraźnie męski charakter. Myślę natomiast, że najlepiej, żebyście sami wyrobili sobie na ten temat zdanie.     

The Dandy
Główne nuty: Whisky, Nuty Drzewne.
Autor: Fabrice Pellegrin.
Rok produkcji: 2024.
Moja opinia:  Polecam. (6/7)